Lustro
Szymon Gdowicz
Arsene Galeria Wiatrak, Kraków, Poland (2011)
Stając przed cyklem fotografii Lustro Szymona Gdowicza widzimy w pierwszej chwili serię autoportretów. Starannie dobrane szczegóły stroju, tło i spojrzenie sprawiają wrażenie fascynacji własną cielesnością, nie pozbawionej zarazem wyczuwalnego dystansu i poczucia humoru. To jakby narcyzm krytyczny – daleki od samouwielbienia, za to ciekawy i poszukujący. Kolejne lustrzane odbicia stają się pretekstem do zabawy z własnym wizerunkiem, spotkania samego siebie w różnych sytuacjach. Syntetyczny wysmakowany obraz mężczyzny o spokojnym spojrzeniu, przywodzący na myśl XV-wieczne portrety niderlandzkie, niemal mistyczny portret z czołem przestrzelonym światłem, ironiczne spojrzenie współczesnego dandysa czy przypadkowo napotkane odbicie, od którego odruchowo się odwraca. Każdy z nich to kolejna kserokopia chwili istnienia – momentalnego spotkania z samym sobą. Zwiastowanie samemu sobie: nie było cię, a oto jesteś, a chociaż cię nie będzie, to jednak na razie możesz być pewien, że istniejesz. Lustro jest dowodem. Lustro jest spotkaniem. Lustro jest próbą odpowiedzi. Lustro jest pierwszym świadkiem naszej powierzchowności, pod którą w sposób mniej lub bardziej celowy jesteśmy ukryci.
Pewien człowiek powiedział podobno, że lustra i ojcostwo to dwie największe zbrodnie ludzkości, ponieważ powielają w nieskończoność materialny wymiar człowieczeństwa. Jednak patrząc na cykl Lustro, wydaje się, że nie mamy wyjścia. Musimy stale upewniać się co do faktu własnego istnienia. Sprawdzamy, czy jeszcze jesteśmy, a jeśli tak, to jacy właściwie. Stając twarzą w twarz z lustrem powielamy swoje istnienie, poszukujemy czegoś nieuchwytnego w zewnętrznej powłoce, precyzyjnie analizując kolejne pęknięcia coraz mniej gładkiej powierzchni, która niebawem stanie się jedynie wyschniętą wylinką. Tymczasem jednak mierzymy się z czasem patrząc samym sobie w oczy, śledzimy wyraz ust, ćwiczymy wymowny gest ręki, upewniamy się, czy spojrzenie jest wystarczająco przejmujące, a detale ubioru odpowiednio dobrane. Tym samym nasuwa się pytanie na ile w każdym pozornie samotnym spotkaniu z własnym odbiciem jesteśmy naprawdę samotni. Czy stajemy przed nim osobni, czy też za plecami czai się tłum nieobecnych obserwatorów? Kontekst naszej cielesności jest przecież podstawowym pomostem porozumienia z resztą świata, dlatego konsekwentna rejestracja swojego odbicia stawia nas w sytuacji podwójnej – my kontra my lecz także my kontra reszta. Tym samym zaciera się różnica pomiędzy lustrem a tymi, którym wychodzimy naprzeciw i na odwrót. Dlatego też prawdopodobnie Lustro to my.